No więc udało się dotrzeć do tego Belfort. Kwestia noclegu była otwarta, a my byliśmy młodzi i durni, więc szybko rozbiliśmy namioty w centrum miasta na niewielkim placu odgrodzonym od ulicy blaszanym płotem, którego jeden z paneli szczęśliwie był przesuwalno - wyjmowalny. Tam też urządziliśmy się przy pomocy szpuli od kabla robiącej za stolik niemalże jak w domu, a miejsce otrzymało nazwę BKS (czyli Białostocka Kraina Szczęścia) CHUJ (bo tak) Squat.
Rano z naszego squatu poszlismy na dworzec umyć się przy pompie, na zakupy i tak koło południa ruszyliśmy dalej. Tym razem do Lons le Saunier.