Muszę pryznaż, że lubię ten moment, kiedy wiem o czym traktuje każde słowo na każdej reklamie. Ale zanim to, to musiał się naturalnie wedrzec niemiły zgrzyt, czyli oczywiście słowacka komunikacja publiczna dała plamę a było to tak: na rasie Cadca-Zwardoń pociąg nie jeździ, zamisat tego jeździ autobus. Pytam ci ja więc pana kierowcę, czy bierze złotówki, na co on mi: bilety na stanicy. No więc my czmych na stanicę po bilety, a pan kierowca czmych i bez nas do Polski. Naturalnie można pojechać drogo i dookoła, więc wykrzykując plugawe słowa pod adresem kolei wyszedłem na szosę, rzuciłem plecak i podniosłem kciuk. Aby zwiększyć szansę, zafascynowani punkowym sloganem D.I.Y wykonujemy kartonik z napisem Zwardoń i po chwili jedziemy. Nawet udało się nam wyprzedzić nasz pociąg kilka stacji. Podziekowania dla kierowcy, że zawiózł i że zawiózł nas w jednym kawałku, na co się nie do końca zapowiadało. Jeszcze tylko podróż kolejnym reliktem PRL-u i tak to lądujemy w Krakowie, gdzie to razem z Pawłem Ch., Pawłem M., Marchewą, Ulą i Dorotą aka Łysą oddajemy się rozkoszom alkoholizacji.