No i w końcu. Ekspres z Wiednia wlókł się niemiłosiernie zaliczając wszystkie ichnie Włoszczowe aż w końcu wtoczył się do Belgradu. Ciemno, obco i chmary taksówkarzy oferujących nam podwózkę wszędzie. Szczęśliwie mieliśmy adres hostelu (który to zapobiegawczo spisaiśmy sobie w Budapeszcie), a cenę udało się utargowac nieco w dół. Po chwili strachu okazało się, że na Koste Abrasevića hostel był, miejsca były, a nawet była lodówka z piwem, dzieki czemu naprawdę nam sie tam spodobało. I nie przeszkadzały tak strasznie wymalowane wokół swastyki.
Dwie doby łażenia po Belgradzie pominę, widać na zdjęciach. Wystarczy powiedzieć, że jest "pełen kontrastów" (szkoda tylko, że nie mamy zdjęcia pancernej lodówy z napisem "chladno pivo" w małym sklepiku).