Geoblog.pl    ciachbajera    Podróże    Francuski hash'n'roll 2004 (Pisze siÄ™)    Najgorszy dzieÅ„ w życiu
Zwiń mapę
2004
25
sie

Najgorszy dzień w życiu

 
Francja
Francja, Aubenas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1725 km
 
Jak już wspomniałem, te dzień chyba był karą za dowcip telefoniczny, od którego co poniektórym włos się zjeżył na głowie. Wstaliśmy, złożyliśmy namioty, pewnie coś tam pojedliśmy, poszliśmy do miasta*, kupiliśmy chyba nawet gazetę (bo było coś o Polsce i terroryźmie), no i w drogę. Kierunek: Aubenas. Bo jak poprzez SMSa napisał Sebastian, pachnie tam pracą.
Początki wyglądały nawet nieźle, udało się przejechać Lyon, a kawał to miasta przecież, udało się dojechać do całkiem urokliwego miasteczka o nazwie Vienna, i wtedy zaczeło się sypać. Mianowicie zjechaliśmy na zachodni brzeg Rodanu (co bardziej spostrzegawczy czytelnicy zauważą tu aluzję do zachodniego brzegu Jordanu, gdzie też jest niewesoło), a tam zaczęły się kłopoty. Co prawda udawało się podjechać, ale tak po kilka km, generalnie zapanowała stagnacja, żal i obawy, że pojedziemy, ale, jak to było w komiksie "dupą po prześcieradle". W związku z tym naprawde nie miałem oporów, żeby zapalić haszysz z dwoma przygodnie poznanymi rastamanami, kończąc tym samym moją lekkonarkotykową abstynencję, bo tak szczerze, to już w dupie to miałem.
Szło, jak już pisałem bardzo nieciekawie. Stopów ogólnie mieliśmy już za sobą ok. 10, kiedy było już ciemno, myśmy byli w dupie diabła i już małem wizję nocowania na trawniku pośrodku ronda. Oczywiście moja towarzyszka nie miała śpiwora, bo tenże był w torbie siostry, więc wizje były dwojakie: łapiemy do skutku, albo ja jak ten macho oddaje mój śpiwór i rano mam zapalenie płuc.
Na szczęście udało się zatrzymać busa z rodziną jadącą do owego Aubenas, ale oczywiście żeby nie było za dobrze, rodzina za grosz nie znała angielskiego, za to my francuskiego też nic a nic. Niemiecki, nawet tak lichy jak mój tez się na nic nie zdał, desperanto również. I jak tu wytłumaczyć, żeby nas wysadzili koło mostu?
W końcu wysiedlismy koło JAKIEGOŚ mostu, co nie znaczyło że to ten, bo miasteczko w górach a rzeka się kręci. No więc łaziliśmy po miasteczku, łazilismy i już myślałem że będzie bardzo źle, kiedy to zostawiłem towarzyszkę mą z gratami, a sam skoczyłem na szybki rekonesans. No i zdziwienie moje było wielkie, kiedy zawołała mnie z radiowozu. Juz myślałem, że mamy za darmochę nocleg za włóczegostwo i jakiegoś deporta czy coś, ale okazało się, że gliniarze są we Francji bardzo przyzwoici. Nie dość, ze chcięli dzwonić do naszego kontaktu ze swojego telefonu (bo nam padł), ale i zawieźli na miejsce (ten most konkretny - Pont jakiś tam, czytało się pont du sel) i gdy nikogo nie znaleźliśmy z naszych i zapewniliśmy że damy radę, to jeszcze, minąwszy pijanego, dojącego wino Sebastiana powiedzieli, że my tam czekamy. Pozdrawiam panów policjantów.
Miejsce, w jakim nasz zacna kompania rozbiła tzw obóz prezentowało się cudownie: kszaczory za oczyszczalnią ścieków, z dala od zabudowań, nad rzeczką. Pysznie.. Szybka kąpiel na tzw. Golluma (czyli na nagusa, rękoma i nogami łażąc po kamieniach, bo to noc była), piwko i lulu. Dzień był sakramencki. A o samym Aubenas za chwilę.

* miasto. W ogóle zachwiciła mnie ta Francja, bo jak się okazało, wcale nie są stereotypem te wszystkie senne miasteczka, małe uliczki, sklepiki, knajpki i cała reszta. Co prawda teraz (czyli wtedy, a to 100 lat temu), pełno tam marketów, ale chyba tym lepiej, bo to na nasze polskie keiszenie lepsze.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 47 wpisów47 2 komentarze2 53 zdjęcia53 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
12.08.2009 - 28.08.2009
 
 
01.08.2008 - 15.08.2008