No, ale jak wiadomo wszystko co dobre kiedyś się kończy i skończyła się też imprezka w Ozorze. Załadowani piwem ruszyliśmy do Budapesztu, łyknąć trochę kultury. Noclegi (2) znowu w akademiku, piwo pijane w malowniczych punktach widokowych, szaleńcza jazda metrem, wiadomości z kraju i ze świata za pośrednictwem światowej sieci komputerowej internet (wojna, psia ich mać), i generalnie turystyka jak trzeba. Z tym, że nie wleźliśmy ani na cytadelę, ani na stare miasto. No i z tym, że wszystko to jakieś normalne, co po tych kilku dniach na Ozorze było nieco cięzkie do zaakceptowania.